Jakub Popiwczak dla „Wprost”: Finał w Turynie? Pięć setów i reklama polskiej siatkówki
Jastrzębski Węgiel kilka dni temu sięgnął po drugie w przeciągu trzech lat mistrzostwo Polski. W finale PlusLigi śląska drużyna wygrała trzy mecze z rzędu, zabierając miano najlepszego zespołu w kraju siatkarzom z Kędzierzyna-Koźla. Już 20 maja Grupa Azoty ZAKSA ponownie będzie bronić trofeum, tym razem w Lidze Mistrzów. Jastrzębianie ponownie staną przed szansą ogrania świetnie znanego rywala. ZAKSA może jednak odpowiedzieć, podrażniona wyraźną porażką w grze o złoto PlusLigi. Przed turyńskim starciem gigantów porozmawialiśmy z Jakubem Popiwczakiem. Jednym z najpewniejszych punktów mistrzów Polski ostatnich kilku lat.
Wywiad z Jakubem Popiwczakiem, siatkarzem Jastrzębskiego Węgla i reprezentacji Polski
Maciej Piasecki („Wprost”): Siatkarze ZAKSY podobno w rywalach upatrują faworyta do wygrania finału Ligi Mistrzów. Zaskoczony?
Jakub Popiwczak (siatkarz Jastrzębskiego Węgla i reprezentacji Polski): Mogę to zrozumieć, dlaczego takie jest ich podejście. Nie ma co ukrywać, ostatnie trzy mecze, które zagraliśmy z ZAKSĄ, były świetne w naszym wykonaniu – kontrola, bez większych przestojów czy utraty inicjatywy.
My sami nie spodziewaliśmy się, że pójdzie aż tak dobrze. Marzyliśmy i myśleliśmy o zwycięstwie, ale osobiście nie spodziewałem się, że zamkniemy finał PlusLigi już w pierwszych trzech meczach.
A może rywale chcą po prostu ściągnąć presję ze swoich pleców?
Na pewno kontrowałbym tym, że ZAKSA jest świetną drużyną. Zaprawioną w bojach, która już dwa razy wygrywała Ligę Mistrzów. Mają na swoim koncie wielkie mecze w europejskich pucharach. Dla nas to będzie trochę coś nowego, co może, ale nie musi mieć znaczenie. Dlatego nie przechylałbym tej szali aż tak bardzo na naszą stronę.
Co do presji, ta towarzyszyła nam przy meczach finałowych, zwłaszcza u siebie. Wiele było głosów, że ZAKSA ma na nas patent w bezpośrednich meczach. Udowodniliśmy jednak sami sobie, że jeśli będziemy grać swoją siatkówkę, to jak najbardziej możemy i potrafimy z nimi wygrywać.
W finale PlusLigi spotkaliśmy się z dużą dawką presji, która sami sobie narzucaliśmy. Natomiast finał Ligi Mistrzów będzie niósł dodatkowe emocje, adrenalinę. Mam nadzieję, że będziemy potrafili wykorzystać tą całą otoczkę do co najmniej tak dobrej gry, jak w rywalizacji o złoto na krajowym podwórku. Jestem przekonany, że się nie przestraszymy. Zapowiada się wielkie granie.
Słuchając twoich słów, zastanawiam się, czy w finale PlusLigi bardziej nakręcała drużynę perspektywa złotego medalu, czy ogrania akurat ZAKSY?
Dobre pytanie! (śmiech)
Złoty medal jest na pewno tym, o którym marzyliśmy od początku sezonu. Po drodze skupialiśmy się na konkretnych celach, a nie zespołach, które trzeba było pokonać. Z drugiej strony wygrać to z ZAKSĄ, drużyną, która pokonała tyle siatkarskich potęg w Lidze Mistrzów czy PlusLidze... To smakuje szczególnie dobrze. Nie ma co tego ukrywać.
Dodatkowo częściej mówiło się o rywalach niż o Jastrzębskim Węglu. Jurij Gladyr po zdobytym złocie PlusLigi zwracał uwagę, że to jeszcze mocniej was nakręciło.
Spoglądając chociażby na drogę w Lidze Mistrzów, trochę nie dziwię się, że mniej w mediach pojawiało się Jastrzębskiego Węgla niż ZAKSY.
W fazie grupowej nie straciliśmy z rywalami żadnych punktów. ZAKSA musiała już w grupie bić się z Trentino. Później w fazie pucharowej dołożyli sobie jeden dwumecz więcej, grając z zawsze groźnym Zawierciem. Następnie znowu Trentino, potem Perugia. Ta cała dramaturgia i zwycięstwa pozwalały zbudować otoczkę, że są bardzo mocni.
My aż takich trudnych sprawdzianów nie mieliśmy na swojej drodze do finału w Turynie. Nasz zespół potrafił jednak robić swoje w najważniejszych momentach. Pamiętam jaki byłem szczęśliwy i dumny po dwumeczu z Halkbankiem Ankara. Mieliśmy akurat trochę luźniejszy moment w lidze, ale w półfinale Ligi Mistrzów trzeba jednak wyjść i zrobić swoje na odpowiednim poziomie. W Turcji wyszło to świetnie. Byliśmy drużyną skoncentrowaną, wiedzącą, po co przyjechała do Ankary.
Nie było jednak tak, że wygrywaliście w sezonie wszystko i ze wszystkimi. Kryzys na przełomie grudnia i stycznia, paradoksalnie, wyszedł wam na dobre?
Coś w tym może być. To się też wiąże z fajną cechą naszej drużyny. Zdarzały nam się w tym sezonie mecze gorsze, bądź po prostu słabe. Przegrywaliśmy więcej niż przez ostatnie lata w fazie zasadniczej. Kiedy jednak przyszło do gry w play-offach, to byliśmy gotowi, przede wszystkim pod względem mentalnym.
Każdy wiedział co ma robić, znał swoją rolę. Podkreślę, że mam tu na myśli nie tylko wyjściowy skład, ale cały zespół. Ta cała czternastka ma ogromny wkład w to, w jakim miejscu jesteśmy dzisiaj. Jestem przekonany, że gdyby nasi rezerwowi znaleźli się w innych drużynach w PlusLidze, to stanowiliby o sile tych zespołów. Chwała dla tych chłopaków, że choć może nie zawsze są zadowoleni z roli, bo przecież każdy chciałby grać, to zawsze potrafią pomóc.
Ostatnie pytanie o ZAKSĘ, obiecuję. Oglądacie jeszcze odprawy, czy znacie się już tak dobrze, że szkoda czasu?
Rzeczywiście z ZAKSĄ nie mamy przed sobą już żadnych tajemnic. W poprzednim sezonie graliśmy, jeśli dobrze pamiętam, z dziewięć-dziesięć razy. W tym bardzo podobnie. Do tego lubię spędzić trochę czasu oglądając mecze, spoglądając bardziej analitycznym okiem. Te bitwy ZAKSY w Lidze Mistrzów można było obejrzeć, też zwrócić uwagę na detale. Nie sądzę, żeby jakaś dogłębna analiza przed Turynem była potrzebna, każdy z nas wie, co ma robić i czego może się spodziewać.
Pozostanie tylko odświeżyć wiedzę i zastanowić się, co można jeszcze zrobić lepiej w bezpośrednim starciu. Rywale pewnie obiorą podobną taktykę, to będą takie szachy i wyciąganie niuansów. Ale trudno będzie w Turynie komukolwiek kogokolwiek zaskoczyć.
Ty już masz swój medal Ligi Mistrzów. Wspominasz tamten turniej finałowy z 2014 roku?
Szczerze, to nie bardzo… (śmiech)
To wynika z roli, jaką wówczas pełniłem w drużynie. Nie byłem zawodnikiem, który dużo grał. Oglądałem mecze z kwadratu dla rezerwowych. Na boisku brylował wówczas Damian Wojtaszek, uznany zresztą najlepszym libero finałów. Od tamtego turnieju minął szmat czasu, prawie dekada. Trochę jestem starszy, mocno zmieniło się moje życie, dlatego skłamałbym, gdybym powiedział o wspomnieniach z 2014 roku.
Doceniam szczerość. To coś bardziej bliższego… Czujesz już w kościach sezon klubowy?
Jak się wygrywa to człowiek zapomina, że coś boli, czy organizm jest zmęczony. Tych pozytywnych emocji było ostatnio sporo w klubie, dlatego natężenie spotkań zeszło na nieco dalszy plan. Kiedy grasz o medale czy puchary, czyli coś, na co pracujesz większość roku, to trzeba zapomnieć o trudach sezonu. Zagryźć zęby i dać resztki paliwa, jakie ma się w baku. Bo kiedy, jak nie w takich momentach?
Druga sprawa to nasze przygotowanie fizyczne. Uważam, że wykonaliśmy świetną pracę, dzięki czemu jest naprawdę nieźle na tej końcówce pod względem zdrowia. Często bywało tak, że finisz sezonu człowiek jechał na oparach. W naszej drużynie obecnie nie ma większych kontuzji czy problemów. Brawo dla sztabu szkoleniowego, z trenerem przygotowania motorycznego oraz fizjoterapeutów.
Marcelo Mendez – jak byś go opisał?
Przede wszystkim świetny człowiek. Prosty przykład sprzed chwili: moja narzeczona z synkiem przyszli, żeby mnie odebrać po treningu. Trener Mendez to jest taki człowiek, że zawsze się zatrzyma, porozmawia kilka minut. Co u rodziny, jak czuje się synek, z uśmiechem i życzliwością.
Czuć, że chce nawiązać pozytywne relacje, żyć dobrze z ludźmi. Być częścią tego społeczeństwa. To nie jest tak, że trener przychodzi na trening, zrobi swoje, potem mecz i tyle. Wręcz przeciwnie. W przypadku niektórych poprzedników nie zawsze tak bywało.
Co do jego ekspresji, o której wiele się mówi, to trener Mendez naprawdę potrafi się zdenerwować na treningu. Powie coś głośno w eter bądź puści wiązankę, po hiszpańsku to brzmi tak dosadnie, że daje do myślenia.
Po Turynie wraca sezon reprezentacyjny. Jesteś gotowy do roli pierwszego libero polskiej kadry? Twój sezon pod względem wyników wygląda bardzo dobrze.
Ale jednak indywidualnie miewałem lepsze okresy. To jest trudny sezon dla mnie, gdybym miał go ocenić. Głównie ze względu na to, że pierwszy raz miałem okazję przeżyć pełen okres w gronie reprezentacji Polski, przed startem klubowego grania.
Zazwyczaj wyglądało to tak, że miałem dwa-trzy miesiące wakacji po sezonie klubowym. Nabierałem dużego głodu siatkówki. A rok temu spotkała mnie taka sytuacja, że po reprezentacyjnych obowiązkach miałem pięć dni wakacji i wróciłem do klubu. Tydzień później trzeba było już grać mecz ligowy.
Po takiej rocznej dawce człowiek trochę męczy się siatkówką.
Niby oczywiste, ale jednak ważne, że wybrzmiało z twoich ust.
Tak jest przynajmniej z mojej perspektywy.
Bycie w reprezentacji Polski to jednak duży honor, dlatego cieszę się z powołania i mam już ważne doświadczenie z 2022 roku. Pograłem trochę w Lidze Narodów, otarłem się o turniej mistrzostw świata. Swoje szanse od trenera Grbicia zapewne dostanę i tym razem.
Domyślam się jednak, że będę je dostawał zza pleców Pawła Zatorskiego. Nie ma co ukrywać, to on będzie pierwszym wyborem trenera. Będę się starał napierać. Nie mam zamiaru się zniechęcać już na starcie, będę chciał dać drużynie jak najwięcej.
Dodatkowo zapowiada się dłuższe wolne przed zgrupowaniem kadry.
Faktycznie, po finale Ligi Mistrzów będą bite dwa tygodnie. Trener Grbić dba o swoich zawodników. Człowiek może trochę się pogubić z nadmiaru szczęścia. (śmiech)
Za plecami w klubie masz duży talent Maksa Graniecznego. Szansę do pojawienia się w kadrze meczowej seniorskiego zespołu Jastrzębskiego Węgla dostał też twój młodszy brat Filip. Młodzież napiera?
Oj tak. Maksiu to duży talent i ma papiery, żeby grać na naprawdę wysokim poziomie. Filip też ma swoje ogromne marzenia. Widzę, jak ciężko pracuje każdego dnia, żeby stawać się coraz lepszym. Na pewno nie jest mu łatwo być trochę w cieniu moim czy Maksa. Oni są zresztą w tym samym wieku, to koledzy z naszej akademii. Filip miał już kilka okazji być z seniorską drużyną, nie raz trenując i wspierając zespół.
Dla mnie jako brata najważniejsze jest, żeby lubił to, co robi. A to gdzie ostatecznie Filip zajdzie, to przyszłość nad którą nie należy się skupiać tu i teraz. Pamiętam jak byłem w jego wieku i nigdy bym nie pomyślał, że zostanę mistrzem Polski, czy zagram w finale Ligi Mistrzów. To wydawało się nierealne, ogólnie nie dopuszczałem takich myśli do siebie.
Dzisiaj jestem tu gdzie jestem, dzięki konsekwencji pracy i czerpaniu radości z siatkówki.
Jaki zakładasz scenariusz na finał w Turynie? Jak ten mecz może wyglądać?
Z jednej strony skupiam się na swoich zadaniach, żeby wykonać je jak najlepiej. Wiadomo, gramy jako drużyna, ale na początek skupiam się na wykonaniu swojej pracy, później zespołowych ustaleniach, a na końcu przeciwniku.
Rywal jest z najwyższej półki, ma świetnych zawodników, ale my pokazaliśmy w finale PlusLigi, że jeśli dojedziemy sportowo i mentalnie, to możemy zdobyć kolejne trofeum. Taki jest nasz cel na Turyn.
Jak ten finał może się potoczyć? Chciałbym, żeby skończyło się na pięciu setach, fenomenalnym widowisku i reklamie polskiej siatkówki. Oczywiście jeśli wygramy po trzech czy czterech partiach, też będę szczęśliwy. Dla dobra dyscypliny i fajnego widowiska, te pięć setów i sukces Jastrzębskiego Węgla, brzmi jak idealny scenariusz.